Pięści, klatka i gorzkie złoto, czyli rozmowa z mistrzem

2017-12-23 06:58:18(ost. akt: 2017-12-23 07:03:35)

Autor zdjęcia: 15GBZ/archiwum organizatorów

SPORTY WALKI\\\ — Ta wygrana nie smakowała prawie w ogóle. Chciałem walczyć dalej, tak samo jak i mój rywal — mówi szer. Łukasz Marczak z Orzysza, który 14 grudnia sięgnął w Giżycku po tytuł mistrza 16 Dywizji Zmechanizowanej w MMA.
— Choć niewielu w to wierzyło, sięgnąłeś po tytuł mistrza. Długo przygotowywałeś się do turnieju?
— Prawdziwe przygotowania trwały ok. 1,5 miesiąca i odbywały się głównie w Orzyszu i Giżycku. Cały czas jednak staram się utrzymywać dobrą formę, więc nie było tak, że startowałem od zera. W dodatku mogłem liczyć na wsparcie ze strony mojego klubowego trenera - Tomasza Zawadzkiego, jednego z najlepszych fachowców w regionie. Pomogła też reszta klubowej ekipy, która dawała mi mocny wycisk podczas sparingów...

— Te były ci na pewno potrzebne, bo z tego co wiem, to miałeś za sobą długą przerwę w startach.
— Tak, dokładnie. Dlatego też nawet nie celowałem w złoto, bo czułem się nieco przyrdzewiały. Miałem raczej nadzieję, że po prostu uda mi się chociaż przejść przez walki eliminacyjne. Przerwa w startach zrobiła swoje. Z drugiej strony nie lubię odpuszczać, więc gdzieś tam w głowie pojawiała się myśl, że przyjemnie byłoby sięgnąć po złoto.

— Początek miałeś dość szczęśliwy. Pierwszy przeciwnik nie pojawił się w oktagonie.
— Nie wiem czy to takie szczęście, bo praktycznie z marszu przeszedłem do półfinału. Dzięki nieobecności - z niewiadomych przyczyn - zeszłorocznego brązowego medalisty Mistrzostw Dywizji, otrzymałem złoty los i trafiłem automatycznie na.... Złotego medalistę z tamtego roku.

— Pojawił się stres? Teoretycznie trudniejszego zadania na debiut znaleźć nie mogłeś.
— Miałem oczywiście szacunek do rywala i wiedziałem, że świetnie walczy. Wiedziałem, że muszę poprowadzić walkę na swoich zasadach. Gdybym dał rywalowi się rozkręcić, to później trudno byłoby go zatrzymać. Postanowiłem więc narzucić od pierwszej sekundy presję i zrobić wszystko, by rozegrać to po swojemu.

— Ku zaskoczeniu wielu... Udało ci się.
— I bardzo się z tego cieszyłem, dało mi to więcej wiary w ostateczne zwycięstwo. Tym bardziej, że walkę wygrałem przez nokaut, po uderzeniach w parterze. W zasadzie... - nic dodać, nic ująć. Walka przebiegła lepiej niż mógłbym to sobie wcześniej wyobrazić. Nie ukrywam też, że konkretnie motywowało mnie to, że rywal rok temu był mistrzem. W dodatku na jego koncie było już kilka startów zawodowych. Ja trenuję na tę chwilę wyłącznie amatorsko. Okazało się jednak, że i amator jest w stanie znokautować zawodowca.

— Następnego dnia w finale czekał na ciebie Paweł Ściepuro. Podobnie jak wcześniej, tak i teraz większość nie widziała cię w roli faworyta. Nie podcinało ci to skrzydeł?
— Nie, wręcz przeciwnie. Paweł to zresztą mój kolega z maty. Też miał za sobą już zawodowy debiut, a obecnie jest trenerem od stójki w klubie w Giżycku. Jeśli ktoś we mnie nie wierzy, to nie podcina mi to skrzydeł, tylko daje dodatkową motywację. Presja była na rywalu. Ja po prostu musiałem wyjść i zrobić swoje. Przy porażce nie byłoby tragedii, a wygrana powinna smakować podwójnie.
Obrazek w tresci

— Co miałeś w głowie, gdy stanęliście już razem w klatce?
— Szczerze? Tylko jedną myśl: "będzie co będzie".

— Starcie rozpocząłeś od widowiskowego obalenia. Taki był plan czy improwizowałeś?
— Kompletna improwizacja, nie planowałem tego. Właściwie to chciałem rozegrać to zupełnie inaczej. Miałem zamiar rozgrywać walkę w stójce, czyli koronnej płaszczyźnie Pawła. W pewnym momencie doszło do zwarcia, więc chwyciłem go i rzuciłem na matę...

— Błyskawicznie wyszedł jednak z opresji. Zapowiadała się świetna walka, lecz nim się rozkręciła, to został zdyskwalifikowany...
— Niby zastosował niedozwoloną podczas tego turnieju technikę, czyli uderzenie kolanem w głowę, ale chciałem walczyć dalej. Z mojej perspektywy cała sytuacja wyglądała więc trochę średnio. Chciałem kontynuować walkę, rywal również, ale sędzia i medycy podjęli decyzję o przerwaniu. W trosce o nasze zdrowie, bo to w ich pracy jest priorytetem, ale ta wygrana nie smakowała ani podwójnie... Zresztą nie smakowała prawie w ogóle.

— Przy ogłaszaniu werdyktu wydawałeś się kompletnie nieusatysfakcjonowany.
— Bo i czułem wielki niedosyt. Wolałbym stoczyć fajną walkę, nawet jeśli wiązałoby się to z tym, że solidnie oberwę, a nawet przegram. Po takim zwycięstwie to ani ja nie czuję się jakimś wygranym, ani Paweł nie powinien w żaden sposób czuć się pokonany.

— Może rewanż na przyszłorocznych mistrzostwach?
— Bardzo bym tego chciał. Ze swojej strony zrobię wszystko, by obronić tytuł. By trafić na siebie z Pawłem będziemy potrzebowali albo szczęścia przy losowaniu, albo kompletu zwycięstw, by spotkać się w finale.

— Jakie plany na kolejne miesiące? Kolejne walki czy koncentracja wyłącznie na roli mundurowego?
— Praca w wojsku to jedno, ale wracam też szybko na salę treningową. Jest mnóstwo rzeczy do poprawienia. Planuję też wystartować we Wrocławiu na przyszłorocznych Mistrzostwach Wojska Polskiego. Mam nadzieję nie tylko solidnie zaprezentować Mazury, ale i 16 Dywizję Zmechanizowaną.

Rozmawiał Kamil Kierzkowski

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5