Gdy lalka przestaje być zabawką, a zaczyna być sztuką

2017-01-13 18:25:41(ost. akt: 2017-01-13 18:33:04)

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

Lalki są jednym z najczęstszych prezentów, które małe dziewczynki otrzymują pod choinkę. Nie zawsze jednak powinny kojarzyć się z beztroską zabawą najmłodszych. Przykład Magdy Szerenos, 24-letniej "dollfiarki" z Orzysza, udowadnia, że lalki potrafią nie tylko rozwijać artystycznie, ale także mieć duszę oraz... słono kosztować.
— Mam problem z nazwaniem Twojej profesji. "Lalkarka" kojarzy mi się bardziej z teatrem...
— W pewnym sensie "lalkarka" pasowałaby również, choć częściej określa się nas "dollfiarzami", a osobiście wolałabym raczej miano "kolekcjonera". To środowisko jest bardzo rozległe, mnóstwo podkategorii. Jedni zbierają tradycyjne Barbie, a drudzy np. Pullipy czy Blythe. Mi najbardziej odpowiadają lalki BJD...

— ...poza słynnymi Barbie - reszta to dla mnie kompletnie czarna magia. Co to jest BJD? No i skąd "dollfiarz"?
— To skrót od Ball-Jointed-Doll, czyli innymi słowy: lalki z kulkowymi stawami. I w tym cały ich urok, bo zakres ruchu, którym dysponują, jest stosunkowo dość naturalny. Drugie określenie jest zaczerpnięte od "dollfie", co oznacza z kolei kultowe lalki firmy Volks - matki tego całego biznesu.

— Coś jak adidasy, z których niewiele ma już cokolwiek wspólnego z firmą, od której wzięła się nazwa?
— Dokładnie, bardzo podobna zależność. W tej branży też zdarzają się podróbki. O ile jednak nikt nie robi żadnych problemów, gdy ktoś chodzi w nieoryginalnych butach, o tyle społeczność "dollfiarzy" dość mocno piętnuje tych, którzy parają się tym w świecie lalek. A to dość zamknięta i niezbyt liczna społeczność. Tego typu informacje rozchodzą się bardzo szybko. I to po całym świecie.

— Czyli nie wykonujecie ich samodzielnie?
— Większość jedynie kupuje, to fakt. Niektórzy jednak sami rzeźbią np. w glinie, wypalają porcelanę, a nawet robią odlewy z żywicy. Jeśli tylko ma się umiejętności...

— ...a Ty je masz?
— Pewnie nie mi to oceniać, ale chyba tak. Sztuką bawiłam się od najmłodszych lat, a później bardzo dużo dały mi zajęcia z rzeźby na uniwersytecie w Toruniu: dowiedziałam się sporo o anatomii ciała, co jest niezbędne w tym przypadku, bo na pewne rzeczy - pozornie błahe - normalnie nie zwraca się uwagi. A decydują one o tym czy lalka wygląda jak zabawka... czy po prostu jak mały człowiek.

— Te lalki, które u Ciebie widzę, nie są raczej ani z drewna, ani z porcelany. Wiele z nich jest dodatkowo w fazie "produkcji".
— Choć leżą w "częściach", to większości z nich brakuje naprawdę niewiele. Niektóre miałam wysłać w zeszłym roku na odlewy do Korei, lecz musiałam to odłożyć w związku z przeprowadzką do Anglii...

— ...po co w tym wszystkim Koreańczycy?
— Zakupienie sprzętu do odlewów, silikonów, materiałów, specjalnej komory ciśnieniowej... to wielki majątek. Tam tradycje "dollfiarskie" są znacznie bogatsze, w Europie to wciąż dość nowy temat. Chcąc mieć najwyższą jakość w dość rozsądnej cenie - moim zdaniem najlepszą opcją jest Korea. Wygląda to więc tak, że ja rzeźbię np. w glinie, a oni później wykonują wierny odlew żywiczny. To zresztą dużo zdrowsze rozwiązanie, bo profesjonalna żywica jest bardzo toksyczna - bez specjalistycznej aparatury skończyłoby się to pewnie silnym zatruciem.

— Wiem jednak, że dziesiątki ludzi wysyła Ci "surowe" lalki, byś tchnęła w nie życie.
— Tak, choć z reguły wysyłają tylko głowę (śmiech). Wówczas przygotowuję jej powierzchnię, zabezpieczam, wykonuję jej makijaż, dorabiam np. rzęsy itd. Często wcześniej proszę o "historię" danej postaci prezentowanej przez lalkę, by wczuć się w jej "życie", dzięki czemu mogę lepiej oddać jej charakter. Zdarza się, że ktoś życzy sobie również i wykonanie ubrania: wtedy przesyła wymiary albo całe ciało... a ja biorę się za krawiectwo. Lalki pozwalają rozwijać się w wielu aspektach.

— Długo trzeba czekać na realizację takiego zamówienia?
— Wszystko zależy od tego, jak skomplikowane są wymagania danej osoby. Z reguły kilka tygodni. Zresztą: i tak to niewiele w porównaniu do czasu, który trzeba spędzić przy zakupie nowego egzemplarza. Kupując "używaną" od innego dollfiarza - to po prostu jedynie czas przesyłki. W innym przypadku okres wyczekiwania może trwać od miesiąca do ponad roku. To nie jest tak, że lalki leżą i czekają w magazynach. Po zamówieniu zaczyna się produkcja, rusza cały mechanizm. To hobby uczy cierpliwości. Na swoją pierwszą lalkę, kilka ładnych lat temu, czekałam 5 miesięcy.

— Co to był za model?
— Dokładna nazwa to Dollzone Reiko - łatwa do znalezienia w Internecie. Rozmiar MSD, czyli ok. 40 cm. Przy tej wielkości lalki zazwyczaj przedstawiają dzieci w wieku 12-13 lat. Kupiłam ją za nieco ponad 800 zł, wyszukałam do niej kilka dodatków... Dość szybko ją jednak sprzedałam, bo miałam upatrzony już lepszy model.

— Prawie tysiąc złotych? Zapytam wprost: jak zakręconym trzeba być, by tyle zapłacić za... lalkę?
— To była jedna z najtańszych dostępnych lalek. Niektóre modele, kupowane jako nowe, potrafią kosztować spokojnie i ponad 4 tysiące złotych, choć wtedy to już głównie wersje limitowane. Tak to wygląda: niektórzy kupują najnowsze, najbardziej wypasione telefony, a inni lalki...

— ...ale telefonem możesz i zadzwonić, by zamówić lalkę, i zrobić jej zdjęcie, które wyślesz w świat. Lalką nic nie zrobisz z telefonem.
— Tak, ale telefon już kilka chwil po zakupie traci na wartości. Natomiast lalki z "second handu", czyli "używane", które ktoś dopracowywał miesiącami czy latami, potrafią osiągać wartość i 8 tys. dolarów. Z tego co wiem, rekordzistką pod tym względem jest Marina Bychkova. Jej lalki to jednak już zupełnie inna liga. Prawdziwa artystka. "Lalkowy Mount Everest", za który ludzie potrafią płacić i powyżej 60 tys. dolarów.

— Tu mnie masz. Punkt dla Ciebie. Z drugiej strony: pamiętasz swoją pierwszą lalkę? Wiesz - warkoczyki, wózeczek, spacerki z koleżankami...
— (śmiech) Pierwszy był chyba taki typowy "bobas", jakich pełno w sklepach. Później pamiętam jakąś podróbkę Barbie, która miała zresztą złamaną nogę. Lalek jednak nie miałam zbyt wiele, bo na podwórku było więcej chłopców, więc na takie "wózeczkowe" spacery raczej nie daliby się namówić.

— Dziecięce lalki są zawsze uśmiechnięte, pełne radości. Gdy przeglądam prace "dollfiarzy" - wszystkie wydają się smutne, mroczne... lub w najlepszym wypadku bardzo poważne.
— Nie wszystkie takie są, choć - prawda - u mnie większość. To jest po prostu moja estetyka, takie je widzę: nie trawię sztucznych, pustych uśmieszków. Nie odbieram ich jednak jako smutne. Dla mnie zawsze miały po prostu naturalny wygląd. Z emocjami nadawanymi lalkom jest zresztą trochę jak z malarstwem: jednemu bardziej podobają się prace Beksińskiego, innemu Muncha, a jeszcze innego fascynuje Picasso. Jeden odbiorca woli uśmiech od ucha do ucha, inny nieco tajemnicy i mroku.

— Dużo ich w Twoim pokoju. To stały element horrorów. Nie "patrzą" gdy zasypiasz?
(śmiech) A niech patrzą! Choć to dość częste wśród znajomych: "Jak możesz z nimi spać?! Weź je wynieś z pokoju"! Uprzedzając pytanie - nie rozmawiam z nimi. Wolę już z kotem, bo więcej odpowie. Czasem jedynie, gdy np. robię zdjęcie danej lalce, zdarza mi się rzucić: "No stój prosto"!

— Masz 24 lata. Znajomi nie mówią czasem: "Taka duża, a dalej bawi się lalkami"?
Bywały takie sytuacje, nawet dość często. Zwłaszcza w liceum, kiedy zbierałam na pierwszą lalkę. Rówieśnicy niezbyt rozumieli, że można tyle wydać na tego typu hobby. Często były więc docinki: "No... Ja to już z lalek wyrosłam". Teraz jednak już nie. Być może dlatego, że obecnie wyglądają one jak - nieskromnie to ujmę - sztuka, a nie jak coś do zabawy. Dziś śmiechów raczej nie ma. Zresztą: lalkami nie bawiłam się już od dzieciństwa. To coś bardziej w kierunku "tworzenia" niż dziecięcej zabawy.

— Zmierzając ku końcowi: czego życzyć Ci jako dollfiarce?
— Może nie tyle nowych lalek, co po prostu więcej wolnego czasu, który mogłabym poświęcić ich tworzeniu i upiększaniu...

— ...tego zatem życzę. A także - byś pobiła kasowy rekord Mariny Bychkovej! Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Kamil Kierzkowski

Przykładowa praca utalentowanej orzyskiej dollfiarki
Obrazek w tresci

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5