Wiązanki na gwizdek? Norma w fachu arbitra

2017-01-13 14:57:07(ost. akt: 2017-01-13 15:06:40)

Autor zdjęcia: Kamil Kierzkowski

— Nawet najlepszy sędzia musi czasem spotkać się na murawie z chamstwem i wulgaryzmami. Najgorzej jednak, gdy dany zawodnik czy trener próbuje przenieść je i poza boisko - mówi Adam Zaremba, arbiter znany piłkarzom klasy A i B z naszego regionu.
— Sędziowie Ekstraklasy i np. klasy B zdają się wyglądać identycznie: podobne koszulki, podobne gwizdki... Jakie są różnice?
— To trochę tak jak i z samymi zawodnikami, różnice stają się wyraźniejsze wraz ze wzrostem poziomu gry. Stereotypowy, 40-letni zawodnik "z brzuszkiem", który walczy o punkty np. w piłkarskiej klasie B, jest zazwyczaj mniej wysportowany od kolegów z Ekstraklasy. Wiadomo - zawodnicy ze szczytu polskiej piłki dysponują z reguły nie tylko większymi umiejętnościami, ale i doświadczeniem w meczach o dużą stawkę. Nie inaczej jest z arbitrami. Żeby stanąć przed możliwością sędziowania w wyższych ligach, trzeba się wyróżniać profesjonalizmem: zaczynając od umiejętności w odczytywaniu intencji piłkarzy, które nie zawsze stoją w zgodzie z zasadami fair play, kończąc choćby na samym przygotowaniu fizycznym. Wyższe ligi to w końcu m.in. i wyższe tempo gry. Musimy starać się być ciągle przy danej akcji, więc biegania mamy często więcej niż sami zawodnicy. A nikt nie wstrzyma przecież czasu, by dokonać zmiany arbitra...

— ...choć pewnie czasem wielu zawodników - w niezbyt pięknych słowach - mocno się tego domaga?
— Wiązanki się zdarzają. Miałem kiedyś sytuację w b-klasie, w której - choć przewinienie danej drużyny było ewidentne - na moją decyzję oburzyło się kilku jej piłkarzy. Zrobiło się gorąco. Jeden z ich rywali, przechodząc, powiedział wtedy słowa, które nie tylko utkwiły mi w pamięci, ale i momentalnie uciszyły całą atmosferę: "macie takich sędziów, w jakiej klasie gracie". Raczej trudno byłoby mi to uznać za komplement, ale - ogólnie rzecz biorąc - w tym stwierdzeniu było bardzo dużo racji.

— Jedną z różnic między sędziami z niższych lig i np. Ekstraklasy jest to, że ci drudzy nie mają tak "bezpośredniego" kontaktu z kibicami. Dzieli ich nie tylko więcej metrów, ale i ochrona, kamery... Dali Ci się kiedyś we znaki?
— Tego typu rzeczami zazwyczaj przejmują się ci, którzy dopiero stawiają pierwsze kroki w fachu arbitra. Mają zresztą ku temu podstawy, bo stres i brak doświadczenia skutkuje często podjęciem kilku błędnych decyzji. Z okresu, gdy sam zaczynałem przygodę z sędziowaniem, pamiętam zwłaszcza mecz, w którym - w klasie A - pełniłem funkcję sędziego liniowego. Wskazałem wówczas "spalonego": być może nieco na wyrost... - nie wiem czy obecnie podjąłbym identyczną decyzję w tej samej sytuacji. I o ile wcześniej trybuna wydawała się podzielona, to po tym "spalonym" kibice zgodnie rozpoczęli przyśpiewkę: "liniowy - zaraz posypią się głowy". Nie była to wtedy zbyt przyjemna chwila, ale dość szybko przyzwyczaiłem się do tego typu zachowań publiczności. Zresztą: jeśli są w jakichś sensownych granicach, bez przekleństw czy ordynarnych, chamskich wyzwisk, to bywa, że i sam się uśmiechnę pod nosem na takie przyśpiewki. Potrafią być bardzo zabawne i oryginalne. Dzięki nim mecz jest pełniejszy, kibice ubogacają widowisko.

— Jednak nie zawsze udaje się uniknąć chamstwa i wulgaryzmów?
— Niestety tak. Co smuci tym bardziej, że na trybunach bardzo często są i małe dzieci. Ręce opadają zwłaszcza w sytuacji, gdy np. przychodzi "tatuś" z małym synkiem na mecz. Teoretycznie wszystko wydaje się super - ojciec chce pokazać młodemu piękno granego na żywo futbolu, zarazić miłością do sportu. Szczytna idea. Gdy jednak taki "tatuś", mając syna tuż obok, wydziera się z taką "wiązanką", od której i dorosłemu więdną uszy... to pozostaje tylko zadać pytanie: jaki sposób kibicowania przejmie po nim młody? Odpowiedź raczej nie napawa optymizmem.

— Zdarzyło Ci się, że takie chamstwo względem sędziego - w jakikolwiek sposób - wyszło poza stadion?
— Miałem kiedyś dość trudną przeprawę z jednym z trenerów. Facet przyjechał na zawody bez kart zdrowia swoich zawodników...

— ...to często zwykła formalność.
— Tak, ale - co słyszy się na każdym kursie - nie można jej w żaden sposób pominąć. Gdyby cokolwiek się stało zawodnikowi, to arbiter miałby wówczas - i bardzo słusznie - wielkie, wielkie problemy. Nie każdy zawodnik myśli racjonalnie, nie zawsze szanuje swoje zdrowie. Natomiast sędzia - zwłaszcza w tym przypadku - musi. W końcu skrajną nieodpowiedzialnością byłoby wpuścić na boisko kogoś, kto ma np. poważne problemy z sercem.

— Zatem mecz się nie odbył?
— Nie odbył się, bo nie mógł. Nie dopuściłem do gry, a przyjezdni musieli wsiąść do autobusu i odjechać z niechlubnym walkowerem. Nie było innego wyjścia. Wynik interesuje mnie najmniej: równie dobrze może być 10:0 czy 1:1. Najważniejsze jest zdrowie piłkarzy. Tamten trener jednak tego nie rozumiał. Po kilku dniach odbieram telefon, a tam... na dzień dobry wielka porcja nie tylko wyzwisk, ale i pogróżek. Gdyby to był mój pierwszy mecz, to może i bym się przejął. Lecz choć nie zrobiło to na mnie wielkiego wrażenia, to i tak nie pozostawiłem tej sprawy obojętnie. O zachowaniu trenera powiadomiłem władze związku piłkarskiego, który bardzo szybko doprowadził wspomnianego działacza do porządku.

— Tak szczerze: trudno uzyskać licencję sędziego?
— Dla tych, którzy mają kontakt z piłką, kursy nie są wcale takie trudne. Wystarczą chęci i nieco determinacji, by dobrze przejść kilka egzaminów. Gdy chce się jednak dojść znacznie, znacznie wyżej, ważny jest również wiek. Trzeba zacząć dość wcześnie sędziować, pilnie się uczyć, trenować, zdobywać doświadczenie, prowadzić sportowy tryb życia, uzyskać poparcie przełożonych i... nie poddawać się, bo przeciwności w tym fachu nie brakuje.

— Zastanawiam się natomiast co motywuje ludzi do zostania arbitrem. To robota, w której - podejmując jakąkolwiek decyzję - psioczyć będzie albo jedna, albo druga strona...
— To część sportu, więc jeśli ktoś naprawdę lubi sport, to nie stanowi to dla niego problemu. Po części chyba właśnie tak jest u mnie. Nie ma się co oszukiwać: sędziowanie finansami nie kusi. Gaże, które sędziowie otrzymują do III ligi, nie są z pewnością wystarczające do tego, by przeżyć. To raczej hobby. Jeśli ktoś jednak wybije się wyżej - wtedy sytuacja się zmienia.

— Sędziując w niższych ligach, siłą rzeczy bywa tak, że w którejś z drużyn grają starzy znajomi. Na ile możliwym jest wówczas zachowanie bezstronności?
— To zależy od indywidualnego sumienia, charakteru sędziego. Myślę, że w moim przypadku znajomi mają nawet nieco gorzej niż piłkarze, których nie znam. Jestem chyba dla nich bardziej surowy. Pilnuję, by nikt nie miał podstaw, żeby posądzić mnie o "kolesiostwo" w sędziowaniu. Oczywiście bez przesady: staram się zachować możliwie najbardziej zdystansowany i chłodny osąd. A nie zawsze jest to łatwe. Zwłaszcza, że czasem się zastanawiam czy dany zawodnik nie powinien zostawić murawy i zająć się aktorstwem. Sceny bólu i rozpaczy część z nich ma opanowane do perfekcji. Gdyby coś takiego zacząć odstawiać w oczekiwaniu na lekarza, to żadne kolejki w NFZ nie byłyby problemem - miejsce w szpitalu znalazłoby się od razu.

— Tego typu rzeczy ukrócić powinny powtórki wideo. Niedawno wykorzystano je po raz pierwszy w oficjalnym meczu. Myślisz, że to, co przyjęło się np. w siatkówce, sprawdzi się i w futbolu?
— Dziwię się wręcz, że tak długo z tym zwlekano. Każdy dostępny środek, który może pomóc sędziemu w podjęciu słusznej decyzji, jest niezwykle pożądany. Taki "monitoring" sprawi, że notoryczne próby oszukiwania arbitra dla odniesienia korzyści zostaną wyraźnie ograniczone. Gra będzie bardziej przejrzysta, na czym skorzysta duch fair play i sam sport. Zwłaszcza przy spornych decyzjach dotyczących uznania bramki. Dzięki temu nikt już nie zarzuci, że drużyna została skrzywdzona przez arbitra czy wręcz przez niego przegrała. Powtórki pozwolą nam się skupić na tym, na czym powinniśmy: dbaniu o zdrowie piłkarzy i pilnowaniu, by wszystko odbywało się w duchy fair play. Reszta należy do zawodników.

— Skończą się czasy krzyków: "sędzia kalosz"?
(śmiech) Tego typu okrzyki są już raczej mało kiedy spotykane. Arsenał epitetów na przestrzeni lat znacznie się rozrósł: kibice przy "słowotwórstwie" sięgają nie tylko po przedmioty, ale i "nie cieszące się dobrą sławą zawody", "specyficzne części ciała"... Niejeden arbiter pewnie tęskni do lat, gdy usłyszeć można było starego, poczciwego "kalosza". Jeśli jednak na stadionach pojawi się sprzęt, dzięki któremu będzie można obejrzeć powtórkę akcji, to "słownik trybun" trzeba będzie należycie zmodyfikować. Tylko co da zwyzywanie kamery czy monitora? Oblicze sędziowania i kibicowania wyraźnie się odmieni.

Rozmawiał: Kamil Kierzkowski

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Bartosz Barczak #2159525 14 sty 2017 08:58

    W Rugby takie problemy nie występują. Za choćby jedno przekleństwo wylatuje się z boiska. Zarówno w amatorskich jak i zawodowych rozgrywkach! Z sędzią może rozmawiać JEDYNIE kapitan drużyny! Na trybunach siedzą wymieszani kibice obu drużyn z rodzinami we wspaniałej atmosferze. I to nie gdzieś na zachodzie Europy tylko w naszej lidze

    Ocena komentarza: warty uwagi (6) odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5