Orzyski futbol czekają poważne zmiany?

2016-12-27 08:27:28(ost. akt: 2016-12-27 08:42:40)

Autor zdjęcia: Łukasz Nikołajuk

- Myślę nad tym, by wziąć pół roku odpoczynku od gry, by móc poświęcić się rodzinie. Ostatni rok dość mocno mnie wyeksploatował - mówi Artur Kropiewnicki, jeszcze do niedawna trener i zawodnik Śniardw Orzysz. Szkoleniowiec i doświadczony w wyższych ligach piłkarz opowiada m.in. o sytuacji drużyny na półmetku sezonu, a także przyznaje, że orzyski klub nie jest jeszcze gotowy na powrót do IV ligi.
— Przed rozpoczęciem sezonu mieliście dość specyficzną sytuację: Start Działdowo zrezygnował z gry w IV lidze, więc na kilka dni przed startem mogliście wybierać, gdzie chcecie grać. Zdecydowaliście się na "okręgówkę". Dlaczego?
— Choć czasu nie było wiele, to była to w pełni przemyślana decyzja zarządu, która była zresztą zgodna z moimi sugestiami. W tamtej chwili - tydzień przed startem - jako klub i drużyna byliśmy nastawieni już w pełni na klasę okręgową. Część osób mówiła, że trzeba podjąć tę rzuconą rękawicę, ale w mojej opinii nie byłby to ruch w przód, a wręcz przeciwnie: dwa kroki do tyłu. Przy kadrze, którą dysponowaliśmy w tym czasie, o dobry wynik nie było łatwo nawet i w "okręgówce". A co dopiero byłoby szczebel wyżej? Granie w IV lidze "na siłę", za wszelką cenę, nie miało prawa skończyć się niczym korzystnym. Poza tym to również większe koszta, większe wymagania organizacyjne... Śniardwy nie były na to przygotowane.

— Sezon 2015/2016 spędziliście jednak w IV lidze. I Wasz debiut źle nie wypadł...
— No właśnie, to był tylko rok naszej obecności na tym szczeblu. Gdybyśmy mieli za sobą kilka sezonów, klub i zawodnicy byliby "ograni" z tym poziomem... Można byłoby mieć większe wątpliwości. A trzeba też pamiętać, że po reorganizacji lig poziom wyraźnie wzrósł. Myślę, że musimy szczerze przyznać - w tym sezonie nie było nas stać na IV ligę - ani kadrowo, ani finansowo.

— Na Wasze miejsce momentalnie wskoczyła Omulew Wielbark. W 16 meczach wygrała zaledwie 2 razy, przez co okupuje dno tabeli. Pojawiła się myśl: "dobrze, że to oni, a nie my"?
— Ich miejsce w tabeli i dorobek punktowy mówi sam za siebie. Granie dla samego faktu grania było właśnie tym, czego chcieliśmy się ustrzec. Z drugiej strony: Omulew ma więcej doświadczenia w IV lidze, więc - mimo braku jakiejś szerokiej i silnej kadry - mieli prawo wierzyć, że ten eksperyment się uda. My po roku w IV lidze wiedzieliśmy jedno: dla Śniardw był to olbrzymi przeskok. Oczywiście bardzo cenny, bo zobaczyliśmy ile jeszcze pracy potrzeba, by to wszystko sprawnie działało. Dla nas to jeszcze nie ten czas...

— ...jeśli nie ten, to który?

— Wszystko musi iść po kolei, małymi kroczkami. Praca z młodzieżą, wypracowanie solidnego, piłkarskiego narybku, który będzie wizytówką Orzysza w grze seniorskiej. Do tego poprawie muszą ulec finanse, bez których trudno funkcjonować na wyższym poziomie. Sprawę rozwiązałoby w znacznej mierze pozyskanie jakiegoś kluczowego sponsora, z którymi jednak nie jest łatwo nie tylko u nas, ale i w innych częściach Polski.

— Jednym z powodów, które słyszało się przy okazji "odrzucenia" gry w IV lidze, był fakt, że część zawodników opuściła klub po ogłoszonym wcześniej spadku do "okręgówki". Gdyby nie całe to zamieszanie - myślisz, że by zostali?
— Dostali bardzo ciekawą propozycję ze Znicza Biała Piska. W naszym regionie natomiast Zniczowi się raczej nie odmawia. Jeśli ktoś ma szansę gry u nich i podnoszenia przez to swoich umiejętności, to korzysta. Znicz to przodująca marka w województwie. Drugiej takiej propozycji mogliby nie dostać, więc nikt nie miał do nich najmniejszych pretensji. To normalne i trzeba było to uszanować. Nie ma też co ukrywać - od strony finansowej oferta również była znacznie korzystniejsza.

— Podczas odbywających się wówczas roszad, przejąłeś funkcję trenera, pozostając przy tym zawodnikiem. To role dość trudne do pogodzenia. Niełatwo oceniać przebieg meczu z chłodnego dystansu, gdy biega się po murawie.
— Tak, zgadzam się, praktycznie nie da się tego w pełni pogodzić, by obie funkcje pełnić na sto procent swoich możliwości. Zwłaszcza na tym szczeblu, na którym zawodnicy - i słusznie - na pierwszym miejscu stawiają swoją pracę i życie prywatne, przez co trzeba brać poprawkę na wiele czynników spoza boiska. Był to jednak mój ruch w stosunku do klubu, dla którego dodatkowe koszty były widocznym problemem. Chcieliśmy po prostu zakończyć ten rok w miarę spokojnie. Na ten czas nie było to zupełnie dobre, ale chyba najlepsze z możliwych rozwiązań.

— Półroczny epizod minął. Co teraz z ławką trenerską Śniardw?
Moja rola w tej kwestii dobiegła końca, tak byliśmy umówieni już wcześniej. Na ostatniej rozmowie z zarządem podtrzymaliśmy jedynie te uzgodnienia. Co teraz? Trudno powiedzieć. Wiem że trwają rozmowy, lecz nie znam wszystkich szczegółów. Jestem jednak dobrej myśli.

— Mamy teraz taki czas, w którym nie można "nie mieć" trenera, bo lada chwila rozpocznie się okres przygotowawczy. Potrzebne są konkretne plany...
— ...i wszystko jest w pełni przygotowane: plan treningowy jest ułożony. Obecnie mamy zaplanowane już 6 spotkań kontrolnych, od 4 lutego do 11 marca. Będą to głównie lokalni rywale, jak np. Czarni Olecko, MKS Ruciane-Nida, Pojezierze Prostki, Jurand Barciany czy Kłobuk Mikołajki. To dość zbliżony poziom, a nam nie potrzeba wielkich rywali. To dodatkowy kłopot, co pokazał ostatni sparing z Romintą Gołdap. Pojechaliśmy tam w 12 czy 13 osób, by przegrać... 15:0. Nie było z tego wiele nauki, a morale ewidentnie podupadło. Tego typu rzeczy to żadna sztuka.

— Nad czym, w Twojej ocenie, powinniście pracować w przerwie zimowej?
— Najpierw Śniardwy będą musiały odpowiedzieć sobie na pytanie: "kto będzie pracował". Zawodnicy muszą się w pełni określić. Wówczas naturalnie szlifować trzeba będzie motorykę, aspekty fizyczne, a później także wszelkie zagadnienia i schematy związane z taktyką.

— Taktycznie, moim skromnym zdaniem, nie wyglądało to u Was tak źle. Dało się odnieść jednak wrażenie, że po dobrze przygotowanych akcjach brakowało Wam umiejętności "postawienia kropki nad i".
— Wciąż brak nam napastnika z prawdziwego zdarzenia, który byłby w stanie strzelić np. ponad 10 bramek w rundzie, być wyraźnym liderem. Nasz główny napastnik, Jacek Szulc, radzi sobie bardzo przyzwoicie, ale jeszcze chyba nie na tyle, by w pełni udźwignąć ten ciężar przy tym poziomie...

— Tęsknota za Pawłem Dymińskim? Do niedawna najlepszy strzelec Śniardw, teraz najwięcej bramek w Zniczu...
— Pewnie, że brakuje nam w ofensywie kogoś pokroju "Dymka". Ale i nie tylko za nim Śniardwy mają prawo tęsknić, bo było wielu świetnych zawodników. Szkielet Śniardw niestety się rozpadł. Potrzeba czasu, pracy. Ponownego poukładania. Same nazwiska w końcu nie grają, potrzebne jest zgranie.

— Jesteś jednym z tych, którzy tworzą ów "szkielet". Odnoszę jednak wrażenie, że bliższe prawdzie byłoby raczej stwierdzenie: "byłeś". Mam rację?
— Chyba tak. Wciąż zastanawiam się czy będę grał. Myślę nad tym, by wziąć pół roku odpoczynku od gry, by móc poświęcić się rodzinie. Ostatni rok dość mocno mnie wyeksploatował. Potrzebuję chyba tej przerwy. Jeśli decydować się grać, to tylko i wyłącznie na możliwie najwyższym dla siebie poziomie. Nie chciałbym grać na pół gwizdka.

— Masz doświadczenie w wyższych ligach. Nie rozglądałeś się w tym kierunku?
— Jakieś sygnały były, lecz nie ma konkretów. Jednak tak jak mówiłem: wciąż się waham. Czasem trzeba zrobić krok do przodu, czasem do tyłu. Parę lat poświęciłem temu klubowi, zżyłem się z nim. Zastanawiam się jednak czasem czy nie podjąć ostatniej próby gry nieco wyżej. A może skupić się jedynie na trenowaniu młodzieży? Jeszcze nie wiem. Obecnie rozstajemy się ze Śniardwami, by nieco od siebie odpocząć. Myślę, że to będzie zdrowe dla obu stron. Wszystko okaże się w styczniu.

— Już nie jesteś trenerem, ale prowadziłeś zespół przez całą rundę. Pytanie więc należy zadać Tobie: 8. miejsce to dobry wynik?
— Myślałem, że będzie lepiej. W kilku meczach zabrakło naprawdę niewiele, wygrana była na wyciągnięcie ręki. Nie jest to aż tak trudna i wymagająca liga, wszystko sprowadza się jednak do zebrania optymalnej kadry na mecz. Bywało tak, że o braku dwóch-trzech zawodników dowiadywałem się na godzinę przed spotkaniem. Trzeba było wszystko przestawiać... Nie chcę jednak na to zrzucać winy. Zwyczajnie: powinniśmy być wyżej, pozwoliliśmy uciec punktom.

— Porażka z Błękitnymi Pasym. 9:0 - największy cios tej rundy?
— I tak, i nie. Chcieliśmy z nimi po prostu grać w piłkę. Owszem: mogliśmy się zabunkrować na własnej połowie, przez co przegralibyśmy znacznie niżej. Podjęliśmy jednak walkę. W pierwszej połowie - moim zdaniem - graliśmy jak równy z równym. Mieliśmy dwie "stuprocentowe" sytuacje, jednak ich nie wykorzystaliśmy. Oni natomiast strzelili. Po przerwie ruszyliśmy do ataku, by coś trafić i złapać z nimi kontakt. I znowu - to oni nas złapali parę razy. Wtedy graliśmy już chyba ze spuszczonymi głowami, brakowało nam zapału. Inne drużyny pewnie by na tym poprzestały, ale Błękitni w tym sezonie są poza stawką. Nie bawią się w 1:0 czy 2:0, tylko po kolei deklasują rywali. Przegrali ledwie raz. Są niezwykle silni, zwłaszcza na swoim boisku.

— Po meczu była napięta atmosfera w szatni?

— Wchodząc do szatni dało się zauważyć brak wiary. Raczej nikt z nas nie przegrywał wcześniej meczów w ten sposób. Czasem może jednak trzeba tak przegrać, by się obudzić i zmienić swoje podejście do piłki.

— By zakończyć bardziej optymistycznym akcentem: czego życzyłbyś klubowi na święta i w nowym roku?
— Na pewno dużo, dużo zdrowia. Zwłaszcza zawodnikom, bo brakowało nam go w tej rundzie. Na pewno dużo siły i zaangażowania. Jeśli ktoś zadeklaruje grę, to i umiejętności poświęcenia z jego strony. No i oczywiście większego zaufania ze strony kibiców. Gdy "wcześniejsze" Śniardwy miały dobre wyniki, była wysoka frekwencja na trybunach. Po zmianach jest to już inna drużyna, ale i ona potrzebuje wsparcia, dopingu i zaufania.

Rozmawiał: Kamil Kierzkowski.

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5