Z orzyskiej murawy do świata wielkiej piłki

2016-11-28 08:01:11(ost. akt: 2016-11-28 08:07:14)
Miłosz na stadionie Górnika

Miłosz na stadionie Górnika

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

Miłosz Sztachański jest doskonałym dowodem na to, że nawet z niewielkiego klubu można przebić się do świata wielkiej piłki. 14-letni wychowanek orzyskich Śniardw, po półrocznej obecności w szeregach Górnika Łęczna, wywalczył kapitańską opaskę w drużynie trampkarzy starszych. Talent orzyszanina doceniono również pierwszym powołaniem do kadry Lubelskiego Związku Piłki Nożnej.
— Zacznę dość przyziemnie: dosłownie i w przenośni. Ostatnie kolejki to w całej deszczowej Polsce ogromne problemy z płytą boiska. Czym różni się murawa stadionu w Orzyszu od tej w Łęcznej?
— Jak na ligę, w której grają orzyskie Śniardwy, boisko nie jest najgorsze. Co z kolei nie oznacza, że nie mogłoby być dużo lepiej. Trudno porównywać jednak warunki w Orzyszu do zaplecza, które ma Górnik. Zupełnie inne możliwości finansowe. W Łęcznej klub dysponuje zresztą trzema pełnowymiarowymi boiskami: dwoma trawiastymi i jednym sztucznym. Mamy gdzie trenować - bez względu na pogodę.

— Zbliża się zima. Będziesz nosił szalik Śniardw czy Górnika?
— Mam szaliki obu klubów, szanuję barwy jednej i drugiej drużyny. Grafiku na pewno nie będę ustalał, ale zamierzam korzystać i z jednego, i z drugiego.

— Z którym zespołem czujesz się obecnie bardziej związany?
— Obecnie czuję się bardziej związany z Górnikiem. Myślę, że to normalne. W końcu obecnie właśnie tu trenuję, tu się uczę i tu spędzam wolny czas. Nigdy nie zapomnę jednak o moim macierzystym klubie, w którym stawiałem pierwsze piłkarskie kroki. W jakiejkolwiek drużynie nie wylądowałbym w przyszłości, zawsze będę pamiętał o stadionie Śniardw, na który zabierał mnie Tata od najmłodszych lat.

— Przygodę z Górnikiem zacząłeś na dobre od czerwca. W czym najbardziej rozwinąłeś się od tego czasu jako piłkarz?
— Podszkoliłem się w wielu aspektach, choć teoretycznie część z nich mógłbym rozwinąć równie dobrze w Orzyszu. Tym, co cieszy mnie najbardziej, jest zdecydowana poprawa moich umiejętności technicznych...

— ...byłoby to wykonalne w Orzyszu?
— Rozwiązania stosowane w klubie z Ekstraklasy, to - dosłownie i w przenośni - trochę inna liga, pełen profesjonalizm. Doświadczenie kadry szkoleniowej w rozgrywkach na najwyższym w Polsce poziomie jest w tej kwestii bezcenne. W Łęcznej nie tylko nie brak pomysłów na coraz wymyślniejsze treningi, ale i - co pewnie równie ważne - nie brak i środków finansowych, by je realizować. Nie mogę jednak powiedzieć nic złego o trenerach, którzy szkolili nas w Śniardwach. Zaczynając grę w piłkę nożną i tak najwięcej zależy od samego zawodnika. Nawet najlepszy trener nic nie zrobi z trampkarza, któremu nie zależy. Myślę, że przy środkach, którymi dysponują Śniardwy, szkoleniowcy i tak robią świetną robotę z młodzieżą.

— W Górniku nie brak zawodników z wielkich miast czy klubów wyżej sklasyfikowanych niż Śniardwy. Nie czułeś się tym onieśmielony na początku? Pewnie niewielu kolegów z Twojej nowej drużyny wiedziało, gdzie leży Orzysz... A tu przychodzi świetny piłkarz z niewielkiego miasta i zajmuje ich miejsce.
— Byłem zdziwiony, ale - wbrew pozorom - większość kolegów doskonale wiedziała, gdzie leży Orzysz. W dużej mierze ze względu na to, że spędzali wakacje... w Mikołajkach, więc ledwie parę kilometrów dalej. Stres na początku oczywiście był, nie wiedziałem czy zdołam się odnaleźć. Wiedziałem jednak, że nie mogę zmarnować tej szansy, a zaufania zawodników nie zdobędę inaczej, jak właśnie na boisku. W naszej drużynie w Łęcznej panuje zdrowa, koleżeńska atmosfera. Współpracujemy dla dobra zespołu, najlepiej jak potrafimy. Oczywiście każdy chce grać w pierwszym składzie, więc rywalizacja jest bardzo duża. Wszystko jednak odbywa się w duchu fair play.

— Z tego co wiem, to świetnie Ci idzie w tej walce o miejsce na murawie. Niedawno pojawiłeś się w klubie, a już zostałeś kapitanem...
— Tak, choć nie przyszło to łatwo, bo w Górniku jest wielu naprawdę świetnych zawodników. Otrzymałem duży kredyt zaufania od naszych trenerów: Marcina Lato i Mirosława Tarkowskiego, za co im szczerze dziękuję. Jest w naszych szeregach sporo indywidualności. Najtrudniejszym było właśnie przyzwyczaić się do nowych kolegów, zgrać się z nimi. Wychowując się w Orzyszu, z kolegami graliśmy przez lata praktycznie wszędzie: stadion, podwórko, hala... Każdy miał okazję poznać lepsze i słabsze strony reszty kumpli. Jeśli np. ktoś był szybszy, można było to wykorzystać i podawać mocniejsze piłki bez obawy, że nie zdąży dobiec. Początkowo takiej wiedzy bardzo mi brakowało. Na szczęście udało mi się szybko zgrać z resztą Górnika. Możliwe, że opaskę kapitana powierzono mi właśnie dlatego, że potrafię się łatwo porozumieć z resztą zespołu.

— W Śniardwach grałeś na pozycji środkowego pomocnika. Gdzie jesteś wystawiany obecnie?
— Na tej samej pozycji. Myślę, że najlepiej czuję się właśnie na środku pola. To zresztą też dobre miejsce dla kapitana.

— Poza walką o miejsce na murawie, miałeś również dwa dodatkowe wyzwania: kompletnie nową szkołę i rozłąkę z rodziną, która w żadnym wieku nie należy do najłatwiejszych.
— W nowej szkole radzę sobie bardzo dobrze. Nauczyciele są niezwykle pomocni, rozumieją w jakiej sytuacji się znalazłem. Zwłaszcza moja wychowawczyni, która sprawiła, że szybko zaaklimatyzowałem się w nowej klasie. Bardziej obawiałem się właśnie rozłąki z rodziną. Wiele kilometrów od Orzysza...

— ...z jednej strony brak domowych obiadków, lecz z drugiej - wielu Twoich rówieśników zrobiłoby wszystko, byleby tylko ich rodzice nie pojawili się na wywiadówce.
— No właśnie nie do końca. Znajoma moich rodziców, u której mieszkam, jest dla mnie jak druga mama. Głodówka więc na pewno mi nie grozi (śmiech). Pomaga mi również dużo Wiktoria - moja bardzo dobra koleżanka z Łęcznej, dzięki której czuję się tam jeszcze bardziej "u siebie". Osobą, której chciałbym podziękować w sposób szczególny, jest jednak pan Andrzej Tomaszewski. Nie tylko pomógł mi znaleźć się w Górniku, ale na miejscu jest praktycznie także moim pełnoprawnym opiekunem. Pomaga mi zarówno w szkole, jak i na boisku. Chodzi również na moje wywiadówki, za co nie tylko ja jestem wdzięczny, ale na pewno i moi rodzice, którym zawsze zależało na moim wykształceniu. Wierzą, że mogę odnieść sukces w piłce. Podobnie jak i moi przyjaciele, którzy trzymają za mnie kciuki. Nie chcę ich zawieść.

— Gdy przyjeżdżasz do Orzysza jest czas, by pokopać trochę piłkę ze starymi kumplami z boiska?
— Przyjeżdżając w rodzinne strony naturalnie najważniejszym jest dla mnie spędzenie choć odrobiny czasu z rodziną. Z reguły jednak wystarcza go i na spotkania ze znajomymi. Zbieramy wówczas ekipę, idziemy na orlik czy gdziekolwiek indziej, by pograć i potrenować. Dzięki Internetowi tego dystansu się tak nie odczuwa, ale Facebook to jednak nie to, co możliwość pogadania w cztery oczy.

— Widzisz siebie w przyszłości jako piłkarza? Kogoś, kto w dorosłym życiu gra nie tylko dla frajdy, ale i dla zarobku?
— Tak, zdecydowanie. Wiem jednak, że jeśli faktycznie mam do czegoś dojść, to nie mam czasu na odkładanie czegokolwiek na później. Muszę trenować ciężko już od najmłodszych lat, bez tego nie ma szans na to, bym mógł żyć z piłki. Uwielbiam futbol, a jeśli udałoby się zrobić z niego sposób na życie... To spełniłoby się moje największe marzenie.

Rozmawiał Kamil Kierzkowski

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5