Od wędki z kija... po zwycięstwo w Grand Prix

2016-11-06 10:09:43(ost. akt: 2016-11-06 10:24:36)

Autor zdjęcia: MOSiR Orzysz

Czy Mazury są w stanie kiedykolwiek konkurować rybnym bogactwem ze Skandynawią? - To mało realne, lecz nie niemożliwe - przekonuje Maciej Filipowicz. Zwycięzca Wędkarskiego Grand Prix Orzysza, w rozmowie z Kamilem Kierzkowskim, opowiada o obecnej kondycji naszych jezior oraz odsłania kulisy wzmożonych działań koła orzyskich wędkarzy.
— Większość dzieci wychowywanych na Mazurach dość szybko próbuje wędkarstwa. Pamiętasz swoje początki?
— Tak, choć miałem ledwie kilka lat. Pamiętam, że pierwszym moim "wędziskiem" był po prostu kawałek chałupniczo dostosowanej tyczki bambusowej. Mimo to byłem bardzo dumny z mojej wędki, łowiąc na robione z chleba ciasto wyciągałem praktycznie wzdręgę za wzdręgą. Dawało mi to sporą satysfakcję.

— Wyciągnąłeś owym "bambusem" jakiś okaz, który pamiętasz do dziś?
— Jako 5-latek, któremu wielką radość sprawiało wówczas samo łowienie - choćby drobnicy - przez przypadek upolowałem kilogramowego szczupaka. Sukcesem była wtedy nieco większa wzdręga, gdy więc zobaczyłem go na haczyku... Trudno opisać te uczucia. Trochę euforii, mnóstwo radości, a nawet trochę stresu. Nie miałem wtedy żadnego doświadczenia z drapieżnikami, ale - jakimś cudem - udało mi się go wyciągnąć tym bambusem. Przeżywałem to wtedy bardzo długo. I chyba właśnie wtedy tak naprawdę zafascynowałem się wędkarstwem...

— . ...przygodę z nim zaczynałeś sam, czy - przynajmniej początkowo - miałeś kogoś na kształt "nauczyciela"?
— Moimi pierwszymi nauczycielami byli wujowie, którzy "zarazili" mnie tym sportem na dobre. Początkowo nie miałem pojęcia o łowieniu. Podpatrywałem jednak co robią, dopytywałem na każdym kroku... Za każdym razem tłumaczyli - bardzo przystępnie i cierpliwie. Z perspektywy czasu... - nie wiem, czy sam bym znalazł w sobie tyle cierpliwości. Zdradzili mi wtedy kilka świetnych patentów, dzięki którym np. znam sposoby na łowienie dużych linów. Wiele metod, które pokazali mi w dzieciństwie, stosuję do dziś.

— W jaki sposób rozwijasz się jako wędkarz? Metoda "prób i błędów", podpatrywanie innych, Internet?
— Staram się obserwować interesujące mnie łowiska, a także zachowania poszczególnych ryb. Naturalnie cały czas czytam różne specjalistyczne artykuły: czy to te pokazujące rozwiązania z przeszłości, czy też te z najnowszymi metodami z najróżniejszych stron świata. Oczywiście w dalszym ciągu uczę się od starszych kolegów, którym zawdzięczam bardzo dużo w tym temacie. Dzięki ich pomocy, możliwości wymiany doświadczeń, cały czas wzbogacam swój wędkarski warsztat.

— Mówi się, że wędkarstwo to mieszanka umiejętności, szczęścia i sprzętu. Jak - Twoim zdaniem - wyglądają te proporcje? Co jest najważniejsze, co nieco mniej?
— Zapewne co wędkarz - to inna teoria. Osobiście myślę, że absolutnie kluczowym elementem jest dobra znajomość łowiska. Dobry wędkarz musi mieć świadomość: gdzie i który gatunek bierze najlepiej o danej porze. Wszystko jednak zależy - jak to w całym życiu - jeszcze od wielu innych czynników. Przykładowo: przy danej pogodzie jedne metody są bardziej skuteczne, inne mniej, a jeszcze inne - oznaczają w praktyce kompletną porażkę. Wspomniane szczęście, przyznaję, również odgrywa wielką rolę. Często stanowi połowę sukcesu.

— Skupmy się na samym sprzęcie. Ekwipunek, z którym pojawiasz się na zawodach, robi wrażenie. Ponoć nie wypada rozmawiać o pieniądzach... Zapytam jednak wprost: ile - całościowo - wydałeś na swoje wyposażenie?
— Prawdę mówiąc... Nigdy nie liczyłem ile to wszystko może być warte. Myślę jednak, że pewnie trzeba byłoby wydać około tych 10 tysięcy złotych, by skompletować to, co posiadam w tej chwili.

— Pewnie każdy, kogo byśmy w tej chwili zapytali na ulicy, powiedziałby, że to mnóstwo kasy. Zwłaszcza jak na hobby...
— Owszem, choć oczywiście nie kupiłem tego wszystkiego jednego dnia, a nabywałem systematycznie przez lata. Na pewno nie żałuję.

— Masz jakiś wymarzony sprzęt, po zdobyciu którego mógłbyś powiedzieć: "mam już wszystko, co mi potrzebne"?
— Myślę, że nie ma takiego sprzętu. To jest pasja bez ograniczeń. Mając wszystko do łowienia karpi, chętnie rozpocząłbym np. przygodę z dorszami. Zawsze pojawia się niedosyt i uczucie, że jednak czegoś mi brakuje. Cały czas staram się więc nabywać coś nowego. Z biegiem czasu zmienia się zresztą perspektywa i podejście do łowienia, co powoduje konieczność dodatkowych zakupów.

— Przejdźmy do ryb. Wędkarzom często zdarza się przesadzać w ocenie wielkości złapanych okazów (zwłaszcza, gdy nie uda się ich wyciągnąć). Liczę więc na szczerość. Robisz rozpiskę swoich rekordów?
— Nie, nie robię rozpiski odkąd na wodach Polskiego Związku Wędkarskiego obowiązuje wypełnianie tzw. "rejestrów połowów", gdzie i tak - pod groźbą mandatu - należy wpisywać złowione ryby. Czy to rozwiązanie ma sens - wielu wędkarzy ma mieszane uczucia. W każdym razie: w ciągu ostatnich lat udało mi się złapać kilka metrowych szczupaków, sporo 3-kilogramowych leszczy czy linów. Największą rybą, którą złapałem, był sandacz ważący przeszło 5 kg. Gatunkiem, który fascynuje mnie najbardziej, jest jednak okoń. I to właśnie popularne "garbusy" łowię najchętniej.

— Jak rozumiem, Twoją ulubioną metodą jest więc spinning?
— Tak, zdecydowanie. Wywołuje najwięcej emocji, daje najwięcej zabawy. Przy tej metodzie wędkarz ma doskonały kontakt z drapieżnikiem.

— Wędkarstwo wymaga sporo czasu i cierpliwości. Czy wystarcza czasu na najbliższych? Czy najbliżsi mają jeszcze trochę cierpliwości do Twojego wędkarskiego życia?
— Przyznaję, że w tej kwestii nie jest lekko. Człowiek dużo pracuje, stara się zadbać możliwie najlepiej o wszystkie życiowe sprawy dnia codziennego... Wolnego nie zostaje wiele. Jeśli jednak tylko uda się wygospodarować jakiś wolny ranek czy popołudnie - ruszam na wodę, niezależnie od pogody. Niestety po części kosztem kontaktu z najbliższymi, ale mam to szczęście, że rodzina akceptuje moje hobby i cieszy się z moich sukcesów wędkarskich.

— Od niedawna widać wzmożone prace nad rozbudową miejscowego koła wędkarskiego, celujecie również w Internet...
— Kilka dni temu rozpoczęliśmy prace nad budową strony internetowej naszego koła wędkarskiego: wedkarskiorzysz.pl. Będziemy zamieszczali tam informacje dotyczące naszej społeczności: najciekawsze połowy, zdjęcia i relacje ze wspólnych imprez wędkarskich itp. Przede wszystkim jednak sporo informacji na temat samego jeziora Orzysz. Głównym założeniem jest poszerzenie wiedzy miejscowej społeczności o zależności między zasobami rybnymi w naszych wodach, a rozwojem lokalnej turystyki. Ludzie często nie są świadomi tego, co się dzieje na okolicznych jeziorach...

— Domyślam się, że mówisz o tzw. "racjonalnej gospodarce rybackiej".
— Tak, choć w tym przypadku wydaje się ona nie mieć czegokolwiek związanego z "racjonalnością". To, z czym mamy do czynienia obecnie, prowadzi w prosty sposób do pustoszenia środowiska wodnego. Nie ma w tym żadnego sensu, poza zwykłą chęcią zysku... A może wręcz wyzysku? Nikt zdaje się nie patrzeć na tę kwestię długoterminowo. Jest to bardzo poważny problem nie tylko na naszym jeziorze, ale i na wielu innych akwenach w całej Polsce.

— No właśnie: z jednej strony masa protestów w całym kraju, a z drugiej - patrząc na zdjęcia złowionych okazów, które publikują mazurscy wędkarze - widać, że spore sztuki wciąż pływają...
— Natura cały czas broni się jak może, więc coś w tych wodach jeszcze pływa. To zbyt duży akwen, by od razu dało się z niego wszystko wycisnąć. Z roku na rok jest jednak coraz gorzej. Główne ławice jeziorowe są coraz mniejsze i trzeba naprawdę dużych umiejętności oraz szczęścia, żeby mieć przyzwoite wyniki.

— Co należałoby zrobić, by Mazury przyciągały rybnym bogactwem swych jezior?
— Podstawową kwestią jest zakaz jakichkolwiek odłowów sieciami przez okres najbliższych paru lat, a także piętnowanie kłusownictwa, na które obecnie część osób przymyka oko. Żeby ryba się odrodziła na danym akwenie - niezbędny jest oczywiście czas, lecz brak odłowów dość szybko poprawiłby kondycję jeziora. Mamy przepiękne tereny, malownicze krajobrazy i gdyby tylko nasze wody były zadbane, to odwiedzaliby nas nie tylko polscy wędkarze, ale i zagraniczni. Dziś wygląda to niestety tak, że jeśli ktoś chce naprawdę solidnie połowić, to niestety wybiera najczęściej Skandynawię. Nasze jeziora niczym nie ustępują tym ze Szwecji czy Norwegii. Daleko w tyle jest jednak ich sytuacja prawna. Racjonalnym wyjściem w tej sytuacji - w mojej opinii - byłoby wzięcie jeziora pod opiekę przez lokalne koło, które zna je zdecydowanie lepiej, a które byłoby w stanie dopilnować, by liczyło się coś znacznie więcej, niż jedynie krótkowzroczne napychanie portfela.

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5