Zjechali Polonezem Europę, by wesprzeć domy dziecka

2016-10-21 23:07:43(ost. akt: 2016-10-21 23:18:54)
Złombol

Złombol

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

7 tysięcy kilometrów, setki "złomów" na drodze... Wszystko po to, by pomóc podopiecznym domów dziecka, a przy okazji przeżyć niezapomnianą przygodę. 4-osobowa ekipa podróżników z naszego powiatu wzięła udział w tegorocznej edycji słynnego Złombolu. Czym jest ta impreza i co ma wspólnego stary Polonez z Sycylią? Na te i inne pytania odpowiada StarTruck Team: Marlena Herter, Sandra Wnęta, Robert Radzikowski i Łukasz Mroczek.
— Pytanie kluczowe: czym jest „Złombol”?
— M.H. To impreza o charakterze typowo charytatywnym. Celem przewodnim jest zebranie jak największej kwoty pieniędzy, która zostanie przekazana na wycieczki dla podopiecznych z domów dziecka. Każda załoga, w zamian za wpłacenie darowizny przez darczyńcę, udostępnia powierzchnię reklamową na swoich pojazdach. Wszystkie samochody dopuszczone do rajdu muszą być "socjalistycznej" produkcji lub konstrukcji. Złombol nie jest zorganizowaną wycieczką dla pasjonatów motoryzacji, jest ekstremalną wyprawą bez jakiegokolwiek wsparcia ze strony organizatorów. Uczestnicy sami pokrywają koszty przejazdu, zakwaterowania oraz innych wydatków. W tym miejscu chcielibyśmy podziękować wszystkim, którzy wsparli nas w tym przedsięwzięciu. Właśnie dzięki darczyńcom mogliśmy spełnić nasze marzenie i wziąć udział w tym rajdzie.

— Co takiego ma w sobie, że postanowiliście pokonać tysiące kilometrów w - podejrzewam - dość „wątpliwych” luksusach?
— S.W. Robert jest pasjonatem motoryzacji, przeglądając różne artykuły, filmiki, trafił na jeden poświęcony właśnie Złombolowi. Przekonał nas wszystkich, że może to być super przygoda z niezapomnianymi wrażeniami, a przy tym możemy zrobić coś dla innych i wspomóc dzieci, które dorastają w innych warunkach niż my. Sama świadomość wyjazdu, z ponad 500 wyjątkowymi autami, wzbudziła w nas ekscytację. To w końcu możliwość nawiązania nowych znajomości i zwiedzania przepięknych miejsc.

— Przejdźmy do Waszego pojazdu. Skąd go pozyskaliście, jaki był łączny koszt i ile czasu zajęło Wam doprowadzenie go do stanu, który dawałby choćby cień szansy na to, że uda się dojechać?
— Ł.M. Przygodę życia zapewnił nam Polonez Truck Roy 1.6, rocznik 1999. Już na początku nie wyglądał najgorzej, choć musiał przyjechać z Białegostoku na... lawecie. Bez niezbędnej naczepy i innego osprzętu. Musieliśmy jednak brać to, co było. Najważniejsze zadanie stanowiło uczynienie go jak najbardziej funkcjonalnym. Łączny koszt inwestycji wyniósł 8000 złotych, plus trzy miesiące poszukiwań części i napraw. W zasadzie nie byliśmy zaniepokojeni jego stanem technicznym, gdy był już po renowacji. Wręcz przeciwnie - byliśmy spokojni, bo wraz z Robertem zadbaliśmy o każdy szczegół. Zabrakło czasu jedynie na tryby w wycieraczkach oraz radio, ale poradziliśmy sobie i bez tego.

— Mieliście wydzielone role, które pełniliście podczas wyjazdu?
— M.H. Łukasz i Robert byli kierowcami i mechanikami. To również na ich barkach było znalezienie miejsce do odpoczynku. My z Sandrą troszczyłyśmy się o czystość w StarTrucku i o jedzenie, by nikt nie chodził głodny. Każdy z nas dbał o dobrą atmosferę, by przyjemnie i wesoło spędzić tę podróż.

— Wystartowaliście z Pianek (k. Orzysza), skończyliście na Sycylii…
— M.H. Tak, rajd rozpoczął się dla naszej ekipy w sobotę, 24 września. Wyjechaliśmy z Pianek z Łukaszem, następnie zajechaliśmy po Roberta do Grzegorz, by na końcu zabrać Sandrę z Wąglika. StarTruck Team był już wówczas w komplecie, więc obraliśmy kurs na Katowice. Wieczorem byliśmy już pod Spodkiem, zarejestrowaliśmy Poloneza pod numerem 300. Porozmawialiśmy nieco z załogami z innych pojazdów i zaczęliśmy poszukiwania noclegu. Impreza startowa rozpoczęła się o godzinie 9 rano. Mieliśmy 3 godziny na oklejenie samochodu i ostatnie szlify przed ruszeniem w długą drogę. Całą trasę do mety prowadził Łukasz - nasz główny mechanik. Zna Poloneza jak własną kieszeń, spędził nad nim 3 tygodnie, walczył dniami i nocami. Czechy przejechaliśmy w mgnieniu oka, jednakże w Austrii zmuszeni byliśmy ominąć Wiedeń, przez co po 16 godzinach jazdy mieliśmy krótką drzemkę w Alpach. Kolejny nocleg zaliczyliśmy w Rimini we Włoszech. Przecinając Apeniny zdobyliśmy Wezuwiusza i zatrzymaliśmy się w Sorrento za Neapolem. Następnego dnia ruszyliśmy na metę do miejscowości San Vito Lo Capo.

— Ile kilometrów zrobiliście łącznie?
— M.H. Licząc powroty do domów… - ponad 7000 km.

— Jak o tej porze roku prezentowała się Italia, którą poznaliście ze „złombolowej” perspektywy?
— S.W. Włochy są wspaniałe przez cały cały rok. Turystów wcale nie ubyło, na drogach i w trakcie zwiedzania zabytków było dość tłoczno. Podziwialiśmy Schody Turków oraz miejsce starożytnego miasta greckiego Akragas na Sycylii, zwiedziliśmy rzymskie Koloseum i Palatyn oraz Fontannę di Trevi. Krzywa Wieża w Pizie jest faktycznie pochyła i robi ogromne wrażenie. Możemy pochwalić się również pysznym winem z prawdziwej, toskańskiej winnicy. Mimo ograniczonego czasu - zwiedziliśmy ogrom miejsc.

— Najlepsze wspomnienie, sytuacja z podróży?
— S.W. Mieliśmy przyjemność poznać wielu wyjątkowych ludzi. Dziękujemy za wspólną podróż zwłaszcza ekipom „Trytytka Power Team” z Olsztyna i „Brunatni Team” z Bełchatowa. Magiczne plaże, lazurowa woda, noclegi w chmurach, na stacjach benzynowych... To wspomnienia, które są bezcenne. Najlepszym momentem był jednak sam dojazd na metę, gdy wszyscy mogliśmy pozwolić sobie na relaks i siestę.

— Zatem i w drugą stronę: czy były jakieś sytuacje typowo "negatywne", o których wolelibyście zapomnieć?
— R.R. U nas bezpośrednio nie było żadnej przykrej sytuacji, choć przy takiej skali przedsięwzięcia na pewno coś by się znalazło. To jednak specyficzna impreza. Każdy był gotów okazać nam wsparcie i pomoc, my również staraliśmy się pomagać każdemu, kto tylko potrzebował pomocy. Rajd udowodnił, że - jako Polacy - potrafimy być szczęśliwymi ludźmi, chętnymi nieść pomoc innym.

— Podejrzewam, że nie ma sensu pytać „czy” Polonez psuł się po drodze. Ludzie gubili w trasie praktycznie całe silniki. Pozostaje więc pytanie: ile razy?
— Ł.M. Możemy się pochwalić, że - pewnie jako nieliczni - nie mieliśmy większych problemów z autem. W drodze na Sycylię nie było żadnej awarii. Jedynie na mecie, gdy wyjeżdżaliśmy, zaniepokoiło nas tylne lewe łożysko. Dzięki pomocy dwóch ekip: „Skazani na Ładę” i „Nie Dojechali” - poradziliśmy sobie z problemem. Dopiero w Polsce, w drodze powrotnej, za Katowicami, pękła półoś tylnego mostu. Stanęliśmy na drodze S1. Poszukiwania części trwały ok. 5 godzin, natomiast sam montaż niespełna pół godziny. Po tym dojechaliśmy już do domu bez jakichkolwiek awarii.

— Gdy zaczęły się kłopoty nie pojawiła się myśl, że przyjdzie wracać inaczej niż zaprzyjaźnionym „poldkiem”?
— Ł.M. Nie, zdecydowanie nie. Możemy stwierdzić jednogłośnie, że ani razu nie przeszła nam myśl o rozstaniu z autem.

— Tysiące kilometrów, tysiące "złomów" na drodze... Nie wierzę, że nie było spotkań z Policją. Panowie w mundurach potrafią być czasem "nader drobiazgowi". Czy w tym przypadku starali się wykazać nieco większą wyrozumiałością?
— R.R. Przez cały wyjazd żadne służby mundurowe nas nie kontrolowały, a patrole omijały nas z uśmiechem. Dopiero w drodze powrotnej, nocą w Jeżach (odcinek Kolno-Pisz, przyp. red.), natknęliśmy się na kontrolę drogową. Na szczęście żadne nieprzyjemności nie miały miejsca.

— Kończycie na tym swoją złombolową karierę, czy szykujecie się już do kolejnych edycji?
— R.R. Nie ma jeszcze szczegółów dotyczących kolejnej odsłony. Przygotowania są zależne od regionu, w którym będzie meta. Czekamy z niecierpliwością na złombolowe informacje. Wtedy będziemy mogli podjąć jakąkolwiek wiążące decyzje. Jeśli tylko pojawi się realna możliwość wyjazdu, to z pewnością nie będziemy się długo zastanawiać. Jednocześnie zachęcamy wszystkich do uczestnictwa w takiej wyprawie. Szczytny cel, a przede wszystkim - niezapomniana przygoda. W tej edycji darczyńcy łącznie przekazali potrzebującym dzieciakom przeszło milion złotych. Bycie częścią tej imprezy daje nam ogromne poczucie dumy.

Rozmawiał Kamil Kierzkowski

Ekipa StarTruck Team składa serdeczne podziękowania darczyńcom, którzy zgodzili się wesprzeć podopiecznych domów dziecka:
- Panu Wojciechowi Herter,
- Panu Jackowi Wnęta,
- Panu Julianowi Szok,
- Panu Janowi Wojciechowicz,
- Panu Oskarowi Wojciechowicz,
- Panu Piotrowi Warzecha,
- Panu Tomaszowi Mendelskiemu,
- Panu Mariuszowi Wróblewskiemu.

Czytaj e-wydanie





Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. 

Swoją stronę założysz TUTAJ ".

Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:

">kliknij

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5